Warzono je w Warszawie już za czasów średniowiecza. Sprowadzano je też z zagranicy. Śmiało można powiedzieć, że stolica naszego kraju nim stała. O czym mowa? Oczywiście o napoju, który i w dzisiejszych czasach przelewa się przez stołeczne miasto litrami – o piwie. Przez setki lat, aż do zaborów, handlu tym trunkiem nie regulowały żadne przepisy i dopiero w 1823 roku władze Królestwa Polskiego, które zakazały sprowadzania prawie wszystkiego, co można wyprodukować w kraju, wprowadziły zasadę: takiego piwa skosztujesz, jakie sam sobie nawarzysz. Zarządzenia w tej kwestii sprawiły, że nagle lokalne browary przeżyły swoje złote czasy. Mało tego! Jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać nowe. Według danych z 1840 roku w Warszawie działało aż 40 (!) browarów. Jak się jednak okazało, największy z nich miał dopiero powstać.
11 marca 1846 roku bajecznie bogaty piekarz Jan Henryk Klawe i piwowar Błażej Haberbusch zaprosili do współpracy finansistę i przemysłowca Konstantego Schiele. We trzech kupili na licytacji Banku Polskiego stary, mocno nadszarpnięty zębem czasu browar Ludwika Suchockiego. Powstała w ten sposób rodzinna spółka. Rodzinna, bo Haberbusch ożenił się z córką Klawe, Anną Marianną, a Schiele z jej siostrą, Dorotą Karoliną. Stary browar wyremontowano, zmodernizowano i rozpoczęto w nim produkcję ciemnego, mocnego piwa w stylu bawarskim. Smak trafił w gust warszawiaków do tego stopnia, że już trzy lata później firmę stać było na odkupienie od właścicieli kolejnego browaru, znajdującego się na sąsiedniej posesji przy ulicy Wroniej, a dwie wiosny później – rozlewni, mieszczącej się przy ulicy Kruczej. W drugiej połowie stulecia Haberbusch, Schiele i Klawe stali się bezkonkurencyjnym numerem jeden na stołecznym rynku piwowarskim. O ich sukcesie zadecydowało też powstanie licznych ogródków piwnych, w których mieszkańcy stolicy mogli się raczyć swoim ulubionym trunkiem w pięknym otoczeniu zieleni i wśród takich atrakcji jak gra w szachy czy recitale lokalnych artystów. W 1865 roku Henryk Klawe ze względów zdrowotnych wycofał się ze spółki, która wypłaciła mu udziały w astronomicznej na ówczesne czasy kwocie 42 tysięcy rubli. Od tej pory firma nosiła nazwę Haberbusch i Schiele. Co ciekawe, produkowała piwo jedynie sezonowo od późnej jesieni do wiosny, a aby je przechować w pozostałych porach, korzystała z wynajmowanych piwnic, m.in. należących do Kościoła.
Na początku XX wieku piwo marki Haberbusch i Schiele stało się jednym z najpopularniejszych nie tylko w Królestwie Polskim, ale też i w Rosji, Niemczech i na Dalekim Wschodzie. Firma, nazywająca się wtedy Towarzystwo Akcyjne Browaru Parowego i Fabryki Sztucznego Lodu, dysponowała składami w Łodzi i Kaliszu, dwudziestoma wagonami kolejowymi, a także ochronką dla dzieci, szkołą elementarną, kuchnią dla pracowników, kasą oszczędnościowo-pożyczkową oraz gabinetem lekarskim ze stale dyżurującym chirurgiem. Owe nieprzerwane pasmo sukcesów zakończyła niestety wojna światowa. W 1939 roku w czasie hitlerowskich nalotów na Warszawę część budynków Haberbusch i Schiele uległa uszkodzeniu. Pozostałe zostały zdewastowane po Powstaniu Warszawskim, w którym notabene browary odegrały swoją wielką rolę. To właśnie dzięki znajdującym się w nich zapasom jęczmienia, z którego przygotowywało się słynną zupę plujkę, dało się przez jakiś czas wyżywić odciętych przez nazistów od dostaw żywności warszawiaków. Po wojnie zniszczenia zakładów oceniano na 70%. Z wywiezionych z Warszawy maszyn odzyskano jedynie aparaturę z Fabryki Wódek i Likierów przy ulicy Ceglanej. Za to w piwnicach zniszczonego browaru znajdowało się kilka tysięcy hektolitrów piwa, które sprzedano w marcu i kwietniu 1945 roku. Rok później browar został znacjonalizowany. Produkowano tu m.in. tak popularne piwa jak jasne pełne Specjal, Królewskie czy Porter. Jako ciekawostkę zaznaczmy, że to właśnie ze stołecznych browarów w 1972 roku wyjechały do sklepów pierwsze w Polsce butelki produkowanej na amerykańskiej licencji Coca-Coli. Jak pisała ówczesna prasa zaledwie w ciągu pierwszego dnia sprzedano w warszawskim Supersamie i Sezamie aż 5 760 (!) butelek tego napoju.
W 2000 roku skarb państwa sprzedał browary austriackiemu koncernowi Brau Union, który cztery lata później wycofał się z Polski i odsprzedał swoje udziały Grupie Żywiec, która przeniosła produkcję do Warki. I na tym kończy się historia browarów jako przedsiębiorstwa zaopatrującego fanów piwa w ich ulubiony trunek. Po likwidacji fabryki w jej zabudowaniach początkowo mieściły się magazyny, później przystąpiono do wyburzeń. W 2007 roku teren dawnego XIX-wiecznego imperium Haberbusch i Schiele był już praktycznie pusty. Ostatnie niewyburzone zabudowania – warzelnia, stacja uzdatniania wody, laboratorium oraz ciąg podziemnych korytarzy – znajdowały się między ulicami Krochmalną i Chłodną. W 2014 roku nieruchomości te zostały zakupione przez spółkę Echo Investment i powstał tam wielofunkcyjny kompleks Browary Warszawskie, łączący przestrzeń biurową, mieszkalną oraz strefę usługową i gastronomiczną (w tej ostatniej możecie raczyć się smakołykami ze wszystkich stron świata – tak smacznymi jak proponowany przeze mnie, także bardzo eklektyczny przepis na łososia z salsą!). Dzisiaj jest to jeden z tych zakątków stolicy, który bardziej kojarzy się z nowoczesnymi dzielnicami Berlina czy Amsterdamu niż dawną Warszawą. Czas napisał nowy rozdział tego miejsca. W pełni godny XXI wieku. A że niemający wiele wspólnego z historią naszej stolicy, to już zupełnie inna sprawa.
foto. Paweł Płaczek
ŁOSOŚ Z SALSĄ
SKŁADNIKI
filet z łososia
SALSA
awokado
pół mango
pół limonki
garść świeżych ziół
łyżka oliwy z oliwek
sól, świeżo mielony pieprz, chili
PRZYGOTOWANIE
Awokado kroimy na pół, usuwamy pestkę, a miąższ wydrążamy łyżką i kroimy w kostkę. Mango obieramy i również kroimy w kostkę. Tak przygotowane mango i awokado mieszamy z sokiem z limonki, oliwą i posiekanymi ziołami. Doprawiamy solą, pieprzem i chili. Łososia oczyszczamy, usuwamy ości, a następnie układamy go na mocno rozgrzanej patelni (lub grillu) skórą do dołu. Doprawiamy solą oraz pieprzem i smażymy ok. 3 minut, aż mięso zacznie się ścinać do połowy. Następnie przewracamy filet na drugą stronę i smażymy kolejne 3-4 minuty. Na usmażonym lub grillowanym łososiu układamy salsę. Całość doprawiamy solą i pieprzem.
Smacznego!
PAWEŁ PŁACZEK
Rocznik '83, po mieczu Ślązak, po kądzieli Litwin, od 16 lat warszawski „słoik". Dziennikarz, autor książki Warszawa da się zjeść i cyklu książeczek kulinarnych Kuchnia wyjątkowych smaków, które rozeszły się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy. Od ośmiu lat prowadzi bloga kulinarnego takemycake.eu. Ma dwie pasje: gotowanie i podróże, które najchętniej łączy w jedną.
foto. Bartosz Maciejewski
powrót