Historia tego miejsca sięga 1820 roku. To właśnie wtedy do Warszawy powrócił artysta i przedsiębiorca Aleksander Jan Konstanty Norblin. Choć urodził się w Polsce, to lata młodości spędził on w Paryżu i tam najpierw uczył się w Szkole Sztuk Pięknych, a następnie pracował w firmach brązowniczych. Do ojczyzny przyjechał na zaproszenie Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych. Ta udzieliła mu na trzy lata lokalu (i to bezpłatnie!) i poprosiła, aby otworzył w Warszawie pracownię brązowniczą z prawdziwego zdarzenia. Zakład „Norblin i Spółka" początkowo mieścił się przy ul. Długiej, ale po upływie terminu darmowego najmu został przeniesiony na Krakowskie Przedmieście, a potem na Chłodną. Wytwarzano tu m.in. nie tylko rzeczy użytkowe, takie jak świeczniki, wazony, ozdoby stołowe czy sprzęt do gotowania, ale też przedmioty kultu na czele z cyborium z krucyfiksem i pokrywą ze złoconego brązu, wykorzystaną jako element chrzcielnicy dla kościoła św. Aleksandra, a nawet... pomniki! Najbardziej znany z nich to statua Mikołaja Kopernika projektu Bertela Thorvaldsena, stojąca po dziś dzień przed Polską Akademią Nauk. Od momentu, kiedy zakład trafił na Wolę, istniał przy nim też i sklep firmowy. W połowie XIX wieku zakład rozbudowano, unowocześniono i tym samym zamieniono w prawdziwą fabrykę. Sprowadzono do niej m.in. maszynę parową o mocy 10 KM, a także maszynę galwanizującą, pierwszą w stolicy. Zwiększyło się także zatrudnienie, z kilkunastu do aż sześćdziesięciu pracowników, oraz zasięg sprzedaży. Wyroby z fabryki Norblina trafiały wówczas nie tylko do każdego zakątka Starego Kontynentu, ale nawet i do Iraku i Iranu. Po pierwszej wojnie światowej, mimo iż część maszyn została wywieziona do Rosji, fabryka Norblina nadal była jednym z największych polskich przedsiębiorstw metalowych. Rozszerzyła wówczas swój profil produkcji, produkując także – znak czasów! – amunicję karabinową.
Bez mała zrównana z ziemią po powstaniu warszawskim w 1944 roku, została po wojnie prowizorycznie odbudowana, a następnie znacjonalizowana i nazwana Walcownią Metali „Warszawa". Wreszcie w 1982 roku mocno już nadszarpnięte zębem czasu miejsce zostało porzucone przez dotychczasowych właścicieli, a przez władze miasta wpisane do rejestru zabytków. Na jego terenie otwarto działalność dwa muzea: Przemysłu oraz Drukarstwa. Swoją siedzibę miał tu także Teatr Scena Prezentacje. W 1991 przedsiębiorstwo, zarządzające tym coraz bardziej zaniedbanym, zrujnowanym i obskurnym obiektem, zmieniło nazwę na Norblin S.A. Kilkanaście lat później zbankrutowało. Wreszcie w grudniu 2008 roku byłą fabrykę Norblina sprzedano amerykańskiemu funduszowi inwestycyjnemu Patron Capital. Tak oto rozpoczął się zupełnie nowy etap w historii tego miejsca! Na dwuhektarowej działce, na której niegdyś znajdowały się zakłady brązownicze, otwarty został nowoczesny kompleks usługowo-biurowy pod nazwą Fabryka Norblina. Zachowano tu industrialny klimat, odrestaurowując m.in. dziesięć pofabrycznych budynków oraz zachowując ponad pięćdziesiąt znajdujących się tu zabytkowych elementów na czele z szynami i prasą hydrauliczną z początku XX wieku. Aby zachęcić warszawiaków do odwiedzenia tego miejsca, zorganizowano tu dwie stałe atrakcje natury kulinarnej. Jedną z nich jest, goszczący w Fabryce Norblina jeszcze przez metamorfozą tego miejsca, BioBazar, a drugą tak zwany Food Town. Ten ostatnio rozgościł się aż w pięciu zabytkowych halach i składa się z ponad dwudziestu stoisk gastronomicznych, oferujących dania z całego świata: od hinduskiego curry i wietnamskiej zupy pho, poprzez meksykański street-food, aż po swojskie belgijskie frytki.
Mnie jednak, jako zwolennika kuchennej zasady „zrób to sam", o wiele bardziej fascynuje (i inspiruje) BioBazar. Znaleźć można tu wszystko! Od znakomitych kiszonek z Zakwasowni, poprzez ekologiczne wędliny i sery, rewelacyjne trunki i potrawy rodem z Portugalii, wypieki u „Gzika", aż po pełne smaku warzywa i owoce prosto z najbardziej szacownych gospodarstw rolnych. Wszystko – po prostu palce lizać! Kiedy dodamy do tego zawsze pomocnych i uprzejmych sprzedawców, rozsądne ceny oraz niepowtarzalny XIX-wieczny klimat samej Fabryki, to śmiało można powiedzieć, że od tego miejsca idzie się uzależnić. Podobnie jak od majówkowej przekąski, jaką dla Was dzisiaj przygotowałem, wykorzystując składniki, które zakupiłem na polecanym przeze mnie z całego serca stołecznym BioBazarze!
ZIELONA SAŁATKA Z BOBU
SKŁADNIKI
150 g bobu
sałata rzymska
150 g mini mozzarella
garść świeżej kolendry
sok z limonki
SOS WINEGRET
3 łyżki oliwy z oliwek
2 łyżki soku z cytryny
łyżka miodu
sól, świeżo mielony pieprz
PRZYGOTOWANIE
Sos: składniki mieszamy do momentu uzyskania kremowej konsystencji.
Bób gotujemy, studzimy i obieramy ze skórki. Umytą i osuszoną sałatę rzymską rwiemy na kawałki i układamy na talerzu. Na niej rozsypujemy bób, mozzarellę oraz posiekaną kolendrę. Całość delikatnie solimy, posypujemy pieprzem, skrapiamy sokiem z limonki i polewamy sosem winegret.
Smacznego!
PAWEŁ PŁACZEK
Rocznik '83, po mieczu Ślązak, po kądzieli Litwin, od 16 lat warszawski „słoik". Dziennikarz, autor książki Warszawa da się zjeść i cyklu książeczek kulinarnych Kuchnia wyjątkowych smaków, które rozeszły się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy. Od ośmiu lat prowadzi bloga kulinarnego takemycake.eu. Ma dwie pasje: gotowanie i podróże, które najchętniej łączy w jedną.
foto. Bartosz Maciejewski
powrót