Czasem, kiedy spaceruję po stolicy, zachodzę w głowę, w jakim stanie psychicznym były osoby, które decydowały o nadawaniu nazw niektórym ulicom. Bo moim zdaniem niekoniecznie dobrym. Weźmy na przykład takie Cudne Manowce na Białołęce. Zważywszy na to, że mianem tym została ochrzczona mała, ślepa uliczka, to faktycznie są to manowce, acz niekoniecznie cudne. I rzecz jasna wiem, że nazwa ta jest nawiązaniem do twórczości Edwarda Stachury, tyle że zrozumiałym chyba tylko dla najbardziej entuzjastycznych fanów jego twórczości. Inny przykład to ulica Posagu 7 Panien. Do dziś za bardzo nie wiadomo, kim były i czego w swoim życiu dokonały uhonorowane nią niewiasty poza tym, że ich wiana pomogły pod koniec XIX wieku stworzyć (zresztą nikomu innemu, jak ich własnym mężom) intratny biznes przemysłowy. Dodajmy do tego jeszcze takie ulice jak Bagno, Drobiazg, Lisi Jar, Balbinki albo chyba najbardziej oryginalną ze wszystkich – Dziwożony. A propos tej ostatniej, to zważywszy na fakt, że jest hołdem dla demonicznych zjaw, słynących nie tylko ze szpetoty, ale i dość oryginalnego sposobu robienia prania za pomocą swoich nadnaturalnej wielkości piersi, to doprawdy nie zazdrościmy osobom, które mają owe urocze istoty w swoich dowodach i muszą tłumaczyć znajomym, co oznacza owo staropolskie słowo. Powodzenia.
Na tym tle ulica Burakowska nie wydaje się specjalnie oryginalna. Za to jej nazwa może być nieco myląca. Bo jeśli, kierowani pierwszym skojarzeniem, myślicie, że uhonorowano nią nasze ukochane, polskie, swojskie warzywo, to nie jest to bynajmniej dobry trop. Nazwa powstała z nieco bardziej prozaicznego powodu. Otóż kilkaset lat temu ulica ta prowadziła do podwarszawskiej wsi Buraków, założonej pod koniec XIV wieku między Wawrzyszewem, Marymontem a Powązkami. Co ciekawe, aż do końca XVII wieku nie zaliczono jej do terenów stolicy, znalazła się bowiem poza linią Okopów Lubomirskiego, wyznaczających ówczesne granice miasta. Dopiero w 1831 roku, kiedy wybudowano tu koszary wojsk rosyjskich, Burakowska stała się częścią stolicy. Rozkwit tego miejsca nastąpił na początku XX wieku, kiedy to jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać tu kolejne małe fabryki na czele ze słynną przed wojną Fabryką Koronek Szymona Landaua. Niestety, cała infrastruktura Burakowskiej uległa zniszczeniu podczas II wojny światowej, a po jej zakończeniu przez wiele lat w ogóle zapomniano o istnieniu tego miejsca. Brzydka, szara, kojarząca się ze slumsami ulica wróciła do łask dopiero na początku nowego milenium, kiedy upodobali ją sobie... fotografowie. W surowych industrialnych wnętrzach powstała niejedna sesja modowa, a na Burakowskiej zaczęły się nieśmiało otwierać kolejne lokale. W 2017 roku ogłoszono nawet, że pod numerem 14 działać będzie targ kulinarny „Noce i dnie", w weekendy łączący się z największym – jak zapowiedziano – stołecznym targiem rolnym. Niestety, z owych wielkich planów już po kilku miesiącach ostały się jedynie mgliste wspomnienia, a obecnie w miejscu, które miało być mekką dla fanów kulinariów, stawiane są kolejne biurowce.
Warto jednak zajrzeć pod inne numery Burakowskiej. Na przykład pod 16 znajdziecie lokal Naam Thai, znany wśród fanów azjatyckich smaków jako „mała Tajlandia", pod 15 kusi włoski lokal Tutti Colori, pod 9 mekka dla fanów dań rodem z Maroka Maghreb, a pod numerami 5/7 odkryjecie całe zagłębie kulinarnych perełek – od Sakana Sushi Bar aż po moją ulubioną restaurację La Iberica, w której polecam wam skosztowanie chyba najlepiej w stolicy przygotowanej ośmiornicy. Jadłem to danie w wielu miejscach i do momentu, kiedy przekroczyłem progi lokalu przy Burakowskiej, byłem pewny, że nic nie zdoła przebić smaku tej, jaką zaserwowano mi w swego czasu kultowym, a obecnie już nieczynnym lokalu Casa Aleixo Ramiro w Porto. Jednak to, co zaserwowano mi w La Iberice, choć nieco inaczej przygotowane, w pełni dorównało dziełu portugalskich kucharzy. Mój przepis na „potwora z głębin" nawiązywać jednak będzie do tego, jakim zauroczyłem się podczas pobytu w moim ukochanym Porto. A, i żeby jeszcze spuentować kwestię nazewnictwa ulic, to każdy warszawiak może przynajmniej pocieszyć się, że nie grozi mu – tak jak krakowianom – trafienie na Poniedziałkowy Dół. Dobre i to.
foto. Paweł Płaczek
OŚMIORNICA
SKŁADNIKI
duża ośmiornica
2-3 łyżki oliwy z oliwek
3-4 ząbki czosnku
2 ziela angielskie
2-3 listki laurowe
świeżo mielony pieprz
1/2 łyżeczki ostrej papryki
1/2 słodkiej czerwonej papryki
pęczek natki pietruszki
2 łyżki masła
pieczywo do podania
PRZYGOTOWANIE
Wypatroszoną i oczyszczoną ośmiornicę (jeśli jest mrożona, należy ją najpierw rozmrozić) dokładnie myjemy i przepłukujemy pod bieżącą wodą. W ten sposób pozbywamy się nadmiaru soli. Do garnka o grubym dnie wlewamy oliwę, dodajemy posiekany czosnek, ziele angielskie i listki laurowe, wkładamy ośmiornicę i przykrywamy. Dusimy na niskim ogniu. Czas duszenia najlepiej obliczyć, przyjmując średnią mniej więcej 60 minut na 1 kg ośmiornicy. Na około kwadrans przed końcem duszenia dodajemy świeżo mielony pieprz, dwa rodzaje papryki i posiekaną natkę pietruszki. Gdy ośmiornica będzie miękka, wyciągamy ją z sosu i przekładamy na masło rozgrzane wcześniej na patelni do grillowania. Podsmażamy z dwóch stron, aby się przyrumieniła. W tym czasie redukujemy sos pozostały z gotowania ośmiornicy. Podajemy grillowaną ośmiornicę z sosem i świeżym pieczywem.
Smacznego!
PAWEŁ PŁACZEK
Rocznik '83, po mieczu Ślązak, po kądzieli Litwin, od 16 lat warszawski „słoik". Dziennikarz, autor książki Warszawa da się zjeść i cyklu książeczek kulinarnych Kuchnia wyjątkowych smaków, które rozeszły się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy. Od ośmiu lat prowadzi bloga kulinarnego takemycake.eu. Ma dwie pasje: gotowanie i podróże, które najchętniej łączy w jedną.
foto. Bartosz Maciejewski
powrót