Ponad czterdzieści hektarów powierzchni, na których sprzedaż prowadzi około trzystu pięćdziesięciu firm i prywatnych sprzedawców. Według szacunków codziennie na teren tego miejsca wjeżdża od trzech do pięciu tysięcy samochodów. Dodajmy jeszcze, że odbiorcami produktów sprzedawanych tutaj jest aż czternaście (!) milionów konsumentów. O czym mowa? O najsłynniejszym podwarszawskim targu, na którym można zaopatrzyć się w warzywa, owoce, zioła i kwiaty – Broniszach.
Najpierw kilka słów o historii. Bronisze to zamieszkiwana przez zaledwie kilkaset osób wieś w powiecie warszawskim zachodnim, o której pierwsza wzmianka pojawiła się w połowie XVI wieku. Położenie z dala od samego miasta zapewniło temu miejscu spokój aż do czasu zaborów, kiedy to w czasie powstania listopadowego miała tu miejsce bitwa pomiędzy wojskami polskimi i rosyjskimi, zakończona niestety klęską naszych oddziałów. W wyniku przegranej do niewoli dostało się wtedy ponad tysiąc trzystu żołnierzy. Dzisiaj wydarzenie to upamiętnia obelisk wzniesiony w południowej części miejscowości. Po powstaniu wioska zyskała nieco na znaczeniu, a to dzięki temu, że w wyniku licytacji została kupiona przez hrabiego Józefa Moszczeńskiego, który wybudował tu imponujący dworek, a następnie na życzenie swojej żony Nepomuceny otoczył go baśniowym ponoć ogrodem. Ostatnim właścicielem nieco już wtedy nadszarpniętej zębem czasu posiadłości był Stefan Moszczeński, profesor SGGW, po śmierci którego Bronisze dostały się we władanie tejże uczelni. Podczas drugiej wojny światowej dworek został zrównany z ziemią, a dzisiaj na jego miejscu stoi pomnik ostatniego właściciela z rodu Moszczeńskich. Od 1997 r. na terenie wsi działa Warszawski Rolno-Spożywczy Rynek Hurtowy. Znajdują się tu także siedziby kilku firm zajmujących się handlem. Z usług tego specyficznego targu korzysta większość sklepów spożywczych, kwiaciarni i hurtowni – nie tylko z Warszawy i okolic, ale także województw północno-wschodnich oraz krajów nadbałtyckich na czele z Litwą. W co można się zaopatrzyć w Broniszach? Przede wszystkim w owoce i warzywa. Pod tym względem targ ten nie ma sobie równych! Coś dla siebie znajdą tutaj też wszyscy miłośnicy kwiatów i ziół.
A skoro już jesteśmy przy tych ostatnich, to czy wiecie, że ziołolecznictwo w zgodnej opinii archeologów jest najstarszą znaną w historii metodą leczenia chorób? Już kilka tysięcy lat temu Sumerowie, tajemniczy lud, który w IV tysiącleciu przed naszą erą stworzył wysoko rozwiniętą cywilizację na terenach dzisiejszego Bliskiego Wschodu, znali dobroczynne działanie na organizm między innymi czosnku, mięty, rumianku, babki, piołunu czy jaskółczego ziela, z którego przyrządzali sok na poprawienie wzroku. Na glinianej tabliczce z Nippur, na której sumeryjski lekarz prawie pięć tysięcy lat temu wynotował znane mu środki lecznicze, wymienione są też żywice różnych drzew, oleje roślinne, a nawet leczniczy sproszkowany muł rzeczny. Zioła wykorzystywano wtedy nie tylko jako lekarstwa, ale też robiono z nich napary do inhalacji. Zanim w tajemniczych okolicznościach zniknęli z naszej planety Sumerowie swoją wiedzę o ziołach przekazali Asyryjczykom, a ci z kolei Babilończykom i Egipcjanom. Owe dwie ostatnie nacje traktowały ziołolecznictwo jako odrębną gałąź medycyny, opracowując między innymi kalendarze i zasady zbioru ziół, które ich zdaniem miały różną moc i właściwości w zależności od pory roku i miejsca zbiorów. Przekonanie o słuszności takich teorii pokutowało bardzo długo, bo jeszcze w naszych rodzimych recepturach sprzed dwustu, trzystu lat przeczytać można, że aby jakieś zioło zadziałało, trzeba zerwać je na przykład w czasie pełni księżyca, na rozstaju dróg i... w towarzystwie czarnego kota. My zamiast takich utrudnień polecamy wizytę na Broniszach o dowolnej porze, o której oczywiście te są czynne, a potem przygotowanie jedynej w swoim rodzaju przekąski, dobrej właściwie na każdą okazję, a najbardziej, kiedy odwiedzają nas niespodziewani goście, których chcemy uraczyć czymś szybkim do przygotowania, a zarazem pysznym i efektownym. No to – do dzieła!
foto. Paweł Płaczek
PASTA Z TYMIANKIEM
SKŁADNIKI
540 g białego kremowego serka kanapkowego
2-3 łyżki kwaśnej gęstej śmietany
4-5 łyżek sezamu
spory pęczek świeżego tymianku
garść świeżej mięty
2 łyżki tahini
6-7 łyżek oliwy z oliwek
sól, pieprz
PRZYGOTOWANIE
Sezam prażymy na suchej patelni 3-4 minuty, aż zacznie intensywnie pachnieć i zmieniać kolor na lekko złotawy. Studzimy i siekamy nożem lub ucieramy w moździerzu. Nie trzeba tego jednak robić bardzo mocno i nie musi to być pył. Zioła również siekamy. Serki przekładamy do miski. Dodajemy śmietanę, sezam, zioła, pastę tahini i połowę oliwy z oliwek. Doprawiamy solą i świeżo mielonym pieprzem. Całość dokładnie mieszamy do uzyskania jednolitej kremowej pasty. Przekładamy do miseczki lub na talerz i skrapiamy resztą oliwy z oliwek.
Smacznego!
PAWEŁ PŁACZEK
Rocznik '83, po mieczu Ślązak, po kądzieli Litwin, od 16 lat warszawski „słoik". Dziennikarz, autor książki Warszawa da się zjeść i cyklu książeczek kulinarnych Kuchnia wyjątkowych smaków, które rozeszły się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy. Od ośmiu lat prowadzi bloga kulinarnego takemycake.eu. Ma dwie pasje: gotowanie i podróże, które najchętniej łączy w jedną.
foto. Bartosz Maciejewski
powrót