Gdyby poprosić przeciętnego warszawiaka o wskazanie tych miejsc, w których najwcześniej pojawiły się na terenach przyszłej stolicy państwa miejsca kultu religijnego związanego z chrześcijaństwem, to zapewne mało kto wymieniłby Służew. Niesłusznie! Bo właśnie tu w 1065 roku osiedlili się benedyktyni, zakładając swój ośrodek misyjny. Potwierdzają to znaleziska archeologiczne w rejonie dzisiejszej Doliny Służewieckiej. Niecałe dwieście lat później w znajdującej się tu wsi, noszącej już wtedy nazwę Służewo, powołano do życia parafię świętej Katarzyny, która zresztą przetrwała w tym samym miejscu po dziś dzień. Samą wioskę panujący wówczas książę Konrad Mazowiecki (ten sam, który był uprzejmy ściągnąć nam na głowę Krzyżaków) podarował swojemu przyjacielowi – rycerzowi Gotardowi z poleceniem, aby bronił tych terenów przed najazdami Jaćwingów, Litwinów i Prusów. Monarcha nakazał też z sobie tylko znanych przyczyn przemianować Służewo na Borzęcin, ale poddani mieli go w nosie i mało kto przejął się kaprysem księcia. Służewo pozostało Służewem. Z postacią Gotarda wiążę się niewyjaśniona po dziś dzień zagadka. Po śmierci rycerz ów został pochowany w kościele pod wezwaniem świętej Katarzyny. Kiedy jednak archeolodzy otworzyli jego domniemaną kryptę, znaleźli w środku szczątki mężczyzny, u którego boku spoczywał miecz. I to nie byle jaki, bo katowski! Jakim cudem trafił on do grobowca książęcego wasala, nie udało się ustalić.
Najgorszym czasem w historii Służewa był XVII wiek. Najpierw wielki pożar strawił kościół świętej Katarzyny. Kiedy go z trudem odbudowano, rozpoczął się potop szwedzki. Jak łatwo się domyślić, pierwszym obiektem zniszczonym przez wojska króla Karola Gustawa był właśnie ów nieszczęsny budynek, który nie dość, że znów częściowo obrócono w ruinę, to na domiar złego zrobiono z niego koszary dla szwedzkiego wojska, które właśnie Służew obrało za miejsce do stacjonowania i stąd atakowało Warszawę. Świątynię odbudowano ponownie w 1664 roku dzięki proboszczowi Krzysztofowi Szumowskiemu. Sama wieś przechodziła przez lata z jednych rąk magnackich do drugich – najpierw kupili ją Lubomirscy, potem Sobiescy, następnie hetmanowa Sieniawska, a na sam koniec na początku XIX wieku wespół rodziny Czartoryskich i Potockich, które założyły na skarpie wiślanej swoją letnią rezydencję zwaną Gucin Gaj. Mieściła się ona w bezpośrednim sąsiedztwie kościoła św. Katarzyny, którego nieco obskurny widok tak kuł w oczy hrabiego Augusta Czartoryskiego, że wreszcie wysupłał on trochę grosza na jego renowację i przebudowę do stylu barokowego. Ta z kolei nie spodobała się innemu hrabiemu, Augustowi Potockiemu, który sto lat później podjął decyzję o kolejnej modyfikacji świątyni – tym razem w stylu neoromańskim. W sumie może to i lepiej, że od momentu odzyskania przez Polskę niepodległości władzę na tą budowlą przejął Kościół, bo inaczej zapewne służewiecka świątynia trafiłaby do księgi Guinessa jako najczęściej przebudowywany obiekt na świecie. W 1881 roku wzniesiono na terenie przykościelnym wolnostojącą dzwonnicę, w której umieszczono dzwon z nieistniejącego już kościoła świętego Jerzego na Nowym Mieście.
W 1932 roku podzielono Służew na dwie części. Jedna została nabyta przez księdza, posła na sejm i pierwszego kapelana policji państwowej Adama Wyrębowskiego, a druga przez zakon dominikanów, którzy wybudowali tu ogromny klasztor. Na czterech hektarach powstały: budynek główny, trzypiętrowy murowany pawilon mieszkalny, kaplica i pomieszczenia gospodarcze. Cały teren ogrodzono wysokim murem, najprawdopodobniej tym samym, który stoi tu dziś. Nie była to jedyna nowinka, która wtedy tu zawitała.
Mniej więcej w tym samym czasie część gruntów Służewa zakupiło Towarzystwo Zachęty do Hodowli Koni w Polsce. Cel? Otwarcie w Polsce toru wyścigów konnych z prawdziwego zdarzenia. Głównym projektantem obiektu był Zygmunt Plater-Zyberk, który za punkt honoru postawił sobie stworzenie czegoś, czego świat jeszcze nie widział. I swego dopiął! Zaprojektował nowoczesny zespół łączący modny w latach 30. styl funkcjonalistyczny z... okrętowym. Oprócz toru wyścigowego i trybun dla kibiców, teren został zaprojektowany jako kompleks treningowy, składający się m.in. z murowanych stajni i przylegających do nich mieszkań i pomieszczeń gospodarczych, karuzel do stępowania koni, padoków przy stajniach oraz przestronnych padoków wzdłuż alei Wyścigowej. Innowacyjnym rozwiązaniem był podziemny tunel (znajdujący się między trybuną honorową a dżokejką) łączący teren treningowy z torem wyścigowym, którym wyprowadzano konie do gonitw. Tor otwarto 3 czerwca 1939 roku. W tamtym czasie był to najnowocześniejszy i największy tego typu we Europie. W 1989 roku zespół torów wyścigów konnych został wpisany do rejestru zabytków.
Prawdziwą metamorfozę Służew przeszedł w latach 70. poprzedniego stulecia, kiedy to ukończono wielkie i wówczas nowatorskie osiedle mieszkaniowe „Służew nad Dolinką". Składało się ono z kilkudziesięciu budynków cztero-, jedenasto- i trzynastokondygnacyjnych, rozłożonych na ponad pięciu hektarach. I to właśnie wtedy rozpoczęła się także historia Bazaru Wałbrzyska, miejsca, w którym po dziś dzień można zaopatrzyć się właściwie we wszystko – od chemii gospodarczej oraz artykułów AGD i RTV, poprzez świeże owoce, warzywa, zioła, nabiał i mięso, aż po kwiaty. Miejsce to może i nie poraża urodą, ale nie oszukujmy się – nikt się tym nie przejmuje. W końcu bazary są nie po to, aby je podziwiać (opinia ta nie dotyczy jedynie znajdującego się w Marrakeszu magicznego targowiska na placu Dżami al-Fana). Podziwiać można za to ciasteczka z masłem orzechowym i kawałkami czekolady, które przygotowałem po to, aby delektować się w czasie obserwowania wyścigów konnych na służewieckim torze. Życzę niezapomnianych wrażeń – i tych kulinarnych, i sportowych!
foto. Paweł Płaczek
CIASTKA Z MASŁEM ORZECHOWYM I ORZESZKAMI
SKŁADNIKI
100 g masła
150 g masła orzechowego
120 g brązowego cukru
jajko
200 g mąki
50 g orzeszków ziemnych solonych
50 g czekoladowych kropelek lub posiekanej czekolady
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
PRZYGOTOWANIE
Dwa rodzaje masła i cukier miksujemy na gładką masę. Następnie dodajemy jajko i ubijamy jeszcze kilka minut, aby masa stała się puszysta i jednolita. Następnie wsypujemy mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia i sodą, czekoladę i drobno posiekane orzeszki. Całość dokładnie mieszamy. Łyżką do lodów formujemy z ciasta niewielkie kulki, układamy na blasze wyłożonej papierem pergaminowym, delikatnie spłaszczamy i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na ok. 12-15 minut.
PAWEŁ PŁACZEK
Rocznik '83, po mieczu Ślązak, po kądzieli Litwin, od 16 lat warszawski „słoik". Dziennikarz, autor książki Warszawa da się zjeść i cyklu książeczek kulinarnych Kuchnia wyjątkowych smaków, które rozeszły się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy. Od ośmiu lat prowadzi bloga kulinarnego takemycake.eu. Ma dwie pasje: gotowanie i podróże, które najchętniej łączy w jedną.
foto. Bartosz Maciejewski
powrót