Zanim czterdzieści siedem lat temu Dworzec Centralny stał się jedną z wizytówek stolicy (i przy okazji symbolem dokonań ówczesnych władz kraju), historia głównej warszawskiej stacji kolejowej była mocno skomplikowana. Wszystko zaczęło się pod zaborami, kiedy to dwóch polskich przedsiębiorców, wiceprezes Banku Polskiego Henryk Łubieński oraz bankier i właściciel domów handlowych Piotr Antoni Steinkeller, doszło do wniosku, że do tak potężnego i licznie zamieszkałego miasta powinno móc się docierać także i pociągiem. W taki sposób narodziła się idea stworzenia Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Nazwa ta była początkowo nieco myląca, bo de facto linia (stworzona według projektu inżyniera Stanisława Wysockiego) miała prowadzić jedynie do granicy zaboru rosyjskiego. Konkretnie zaś do stacji Granica w miejscowości Maczki, będącej obecnie dzielnicą Sosnowca. Dopiero kolejne etapy miały połączyć Warszawę najpierw z Krakowem, a potem Wiedniem. Nie zmienia to faktu, że była to pierwsza linia kolejowa na terenach działającego pod egidą caratu Królestwa Polskiego. Pierwszy jej odcinek, łączący stolicę z Pruszkowem, otworzono uroczyście 28 listopada 1844 roku, a trwającą dwadzieścia sześć minut podróż pociągiem odbył wtedy carski namiestnik Królestwa oraz zaproszeni przez niego goście. Budowę kolejnych odcinków – do Grodziska Mazowieckiego, Skierniewic, Łowicza, Częstochowy i wreszcie Granicy – ukończono w 1848 roku.
Oczywiście przy okazji budowy linii kolejowej pojawiła się także kwestia dworców. Najbardziej spektakularny z nich miał powstać, rzecz jasna, w Warszawie. Dworzec Wiedeński, bo tak go nazwano, zostało oddany do użytku w 1845 roku. Znajdował się na zbiegu Alei Jerozolimskich i ulicy Marszałkowskiej. Budzący skojarzenia z dwoma stykającymi się parowozami, zachwycający elewacjami nawiązującymi do florenckiego renesansu, składający się z dwupiętrowego środkowego gmachu oraz dwóch trzypiętrowych wież (w tym jednej zegarowej) po bokach, od początku zachwycał i warszawiaków, i odwiedzających miasto. Miał wszelako jeden mankament – szybko okazał się zbyt mały na potrzeby rosnącego ruchu pasażerskiego. Pod koniec XIX wieku podjęto decyzję o jego przebudowie. I tu zaczęły się schody... Według projektu nowy gmach miał być wzorowany na dworcu w Berlinie, mieć elewację przypominającą Łuk Triumfalny, a w środku wielką halę nakrytą przeszklonym, walcowatym dachem. Projekt nie został jednak zaakceptowany, bo carskie władze zażądały zmiany elewacji z renesansowej na bliższą ich sercu bizantyjską. Przepychanki trwały kilka lat, po czym ostatecznie w 1900 roku dobudowano jedynie do starego gmachu niewielki dworzec przyjazdowy, nazwany „Nową Poczekalnią". Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości nazwę stacji zmieniono na Warszawa Główna. Rozpoczęto także pracę nad projektem wielkiego kompleksu nowoczesnych budynków, które miały stworzyć nowy dworzec. I choć jego założenia prezentowały się spektakularnie, to ich wcieleniu w życie towarzyszył wyjątkowy pech. Najpierw w czerwcu 1939 roku w prawie już gotowym do oddania budynku dworca wybuchł pożar. Od acetylenowych aparatów spawalniczych zajęły się rusztowania i korkowa izolacja smołowana ścian. Spłonęła cała wielka sala dworca. Wysoka temperatura odkształciła elementy stalowej konstrukcji dachu, popękały także niektóre ze ścian betonowych. Jakby tego było mało, podczas akcji ratunkowej pod strażakami zawalił się strop, w wyniku czego jeden z nich stracił życie. Wymuszona zaś tą katastrofą zmiana ruchu pociągów spowodowała kolejną tragedię – wykolejenie się jadącego z nadmierną prędkością pociągu z Wiednia, w wyniku którego to wypadku zginęło osiem osób, a kilkanaście zostało ciężko rannych.
Dalsze losy Dworca Głównego napisała historia. W czasie obrony Warszawy we wrześniu 1939 roku remontowany po pożarze budynek został uszkodzony w czasie lotniczego bombardowania miasta, następnie w styczniu 1945 roku zaminowany i wysadzony w powietrze przez niemieckie oddziały burzące Warszawę. Obecnie po dawnym Dworcu Głównym nie ma już ani śladu. Zaskakująco zachowała się jednak pozostałość po Dworcu Wiedeńskim. I żeby było jeszcze dziwniej zwie się ona... stacja Warszawa Główna. Już spieszę ów galimatias wytłumaczyć! Kiedy w 1945 roku stolica została odbita z rąk hitlerowców, pojawił się dylemat, gdzie stworzyć dworzec kolejowy. Wysadzony w powietrze Główny był przecież jedną wielką ruiną! I wtedy ktoś przypomniał sobie, że nieco na uboczu, na granicy między Śródmieściem a Wolą znajduje się prawie nietknięty wojenną zawieruchą dawny malutki dworzec towarowy Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, stworzony na potrzeby stojących tu zakładów przemysłowych. Błyskawicznie zaadaptowano go do obsługi pociągów pasażerskich i oddano do użytku już w lipcu 1945 roku. Kilka miesięcy później dobudowano główny budynek dworcowy oraz pawilony, w których znalazły się m.in. Biuro Obsługi Podróżnych, Izba Matki z Dzieckiem, świetlica dla młodzieży szkolnej, zakład fryzjerski oraz punkt sanitarny. Choć Warszawa Główna była jedynie prowizorką i według zapowiedzi miała działać jedynie przez dwa, trzy lata, to – jak większość takowych – pełniła funkcję centralnego dworca stolicy przez ponad dwie dekady. Przestała działać dopiero w połowie lat siedemdziesiątych, kiedy to większość peronów i torów rozebrano, a w dawnych pomieszczeniach dworcowych rozpoczęło działalność Muzeum Kolejnictwa.
A cała ta opowieść prowadzi nas do... Nocnego Marketu! Oto bowiem w 2016 roku na dawnych peronach pocztowych stacji Warszawa Główna stworzono raj dla cierpiących na bezsenność fanów tak zwanego street foodu. W ciepłe letnie noce można tu skosztować smakołyków z całego świata, wypić procentowe (albo i nie) trunki i spędzić mile czas w industrialnej przestrzeni byłego dworca. Warto skorzystać z zaproszenia na owo odbywające się od maja do września wydarzenie, bo nie wiadomo, jak długo będzie ono gościło w stolicy. Władze PKP przygotowują się bowiem do reaktywacji stacji Warszawa Główna, częściowo już zmodyfikowanej i oddanej do użytku, która ma znów na kilka lat (a konkretnie na czas remontu stołecznej linii średnicowej) stać się centralnym punktem przesiadkowym w stolicy. Pierwszy pociąg z dawnej stacji Dworca Wiedeńskiego wyruszył 14 marca 2021 roku i przewiózł pasażerów do Łodzi. Niezależnie od przyszłych losów tego miejsca, a według planu ma się ono zamienić w nowoczesny kompleks handlowo-biurowy z terenami rekreacyjnymi na dachach, warto przy okazji konsumowania tutaj kaczki w pięciu smakach albo wegańskiego placka z warzywami zadumać się na chwilę nad tym, jak niecodzienną historię ma właściwie każdy zakątek naszej pięknej stolicy.
foto. Paweł Płaczek
OMLET Z ŁOSOSIEM
SKŁADNIKI
2 jajka
2-3 łyżki wody
spora garść świeżych ziół
sól, świeżo mielony pieprz
DODATKOWO
wędzony łosoś
3-4 łyżki kremowego białego serka
2 łyżki chrzanu
kilka liści sałaty
suszone pomidory
pęczek koperku
sól, świeżo mielony pieprz
PRZYGOTOWANIE
Jajka wbijamy do miski, dodajemy wodę i roztrzepujemy. Potem dodajemy posiekane zioła, pieprz i całość dokładnie mieszamy widelcem. Z tak przygotowanej masy smażymy 4 cienkie omlety – najlepiej na niewielkiej ilości oliwy na patelni teflonowej. W tym czasie serek mieszamy z chrzanem, myjemy i osuszamy sałatę, kroimy suszone pomidory. Na usmażonych omletach rozsmarowujemy serek, układamy plasterki łososia, liście sałaty oraz suszone pomidory. Całość doprawiamy solą, pieprzem i posypujemy posiekanym koperkiem. Na koniec zawijamy, delikatnie dociskając.
Smacznego!
PAWEŁ PŁACZEK
Rocznik '83, po mieczu Ślązak, po kądzieli Litwin, od 16 lat warszawski „słoik". Dziennikarz, autor książki Warszawa da się zjeść i cyklu książeczek kulinarnych Kuchnia wyjątkowych smaków, które rozeszły się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy. Od ośmiu lat prowadzi bloga kulinarnego takemycake.eu. Ma dwie pasje: gotowanie i podróże, które najchętniej łączy w jedną.
foto. Bartosz Maciejewski
powrót