...ale patrz: lata przejdą, lata miną, a na Pradze szafa gra – śpiewał w jednym ze swoich szlagierów warszawski bard Jarema Stępowski. I trudno nie przyznać mu racji. O opiewanym przez niego kawałku stolicy można było bowiem powiedzieć wszystko, ale nie to, że kiedykolwiek było tam nudno. O nie! A już zwłaszcza na Targówku i naszej dzisiejszej bohaterce – Szmulowiźnie.
Ta ostatnia nazwa pochodzi od imienia właściciela tych gruntów Szmula (czyli Samuela) Jakubowicza Sonnenberga, XVIII-wiecznego kupca, bankiera i przyjaciela króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Tytułowany w swoich czasach mianem najbogatszego Żyda w Rzeczypospolitej Szmul dorobił się majątku najpierw za sprawą znajomości z ostatnim polskim monarchą, a potem na dostawach dla wojska rosyjskiego. To ostatnie, niezbyt honorowe i patriotyczne zajęcie, sprawiło, że po wybuchu powstania kościuszkowskiego musiał czym prędzej opuścić Warszawę. Należące do niego zakłady (m.in. garbarnię i młyn) przejęły władze powstańcze. Choć początkowo nazwę folwarku zdrajcy zmieniono na Bojnówek, to i tak mieszkający tu ludzie nadal nazywali te tereny Szmulowizną albo krócej Szmulkami. Co ciekawe ziemie te administracyjnie nie należały wtedy do Warszawy. Granice stolicy wyznaczał bowiem wał ziemny, będący częścią okopów Lubomirskiego. I choć lwia część Pragi mogła już się poszczycić przynależnością do stolicy, to Szmulowizna znalazła się poza miastem.
W 1902 roku tereny te wykupiło małżeństwo książąt – Michała i Marii Radziwiłłów. Dopiero wówczas, ale też jedynie na kilkanaście lat, udało się zmienić nazwę Szmulek. Na cześć księcia, znanego filantropa, mecenasa kultury i współfundatora szkół i schronisk dla ubogiej młodzieży oraz Bazyliki Najświętszego Serca Jezusowego, zaczęto tytułować je Michałowem. Kiedy jednak nastały czasy PRL-u, a władze ludowe zaczęły walczyć z wpływami ziemiaństwa i Kościoła katolickiego, przywrócono tej części Pragi nazwę Szmulki. Co ciekawe, jeszcze w 2009 roku grupa mieszkańców tych terenów podjęła starania o wydzielenie Michałowa ze Szmulowizny jako oddzielnego obszaru.
Wróćmy jednak do czasów międzywojennych, bo to właśnie wtedy nastąpił prawdziwy złoty czas w historii Szmulek czy też Michałowa. Oddajmy głos księdzu Antoniemu Gościmskiemu, który w swojej książce poświęconej parafii Chrystusa Króla tak wspomina tamten czas: Kupowali tutaj parcele, budowali domy robotnicy, rzemieślnicy, chałupnicy i urzędnicy dojeżdżający do pracy do Warszawy. Często budowali własnymi siłami, przy pomocy krewnych i znajomych. Parcele były stosunkowo tanie, była możliwość uzyskania własnego domu nawet przez mniej zamożnych. Były to zwykle domy drewniane, parterowe lub jednopiętrowe. Według statystyki ponad 70% to były właśnie domki jednorodzinne, parterowe, często otoczone ogrodami, budowane w stylu nadświdrzańskim, nieraz oryginalne i ładne. Z kolei socjolog Tadeusz Motel w swej pracy Targówek – peryferyjne osiedle mieszkaniowe w taki sposób opisuje codzienne życie Szmulek: Robotnicy po pracy najchętniej odpoczywali w miejscu zamieszkania. Dzielnica żyła swoim zamkniętym życiem. Młodzież tworzyła znane w literaturze bandy, a dorośli mężczyźni grywali w karty, zajmowali się hodowlą królików, gołębi, urządzali wspólne libacje. W pogodnie dni i letnie wieczory ludzie wylegali przed domy i na podwórzu gwarzyli w kręgu znajomych. Wszyscy byli wielkimi patriotami swojego osiedla, wykazywali dumę z faktu zamieszkiwania w tym rejonie. Określenie chłopak z Pragi stało się dla wielu symbolem prawdziwego warszawiaka.
W latach 1969–1975 powstało wielkie osiedle mieszkaniowe Szmulowizna z charakterystycznym, najdłuższym (liczącym sobie aż 508 metrów długości!) budynkiem przy ulicy Kijowskiej 11. Dzisiaj Szmulki, podobnie jak cała Praga, przeżywają prawdziwą rewolucję. Powstają nowe domy, z pompą otworzyło się centrum handlowe Koneser, a cała dzielnica zmienia się z miejsca szemranego i przez dziesiątki powojennych lat cieszącego się złą sławą w zieloną oazę spokoju. Symbolem dawnych czasów pozostał (przynajmniej na razie) Bazar Szmulki – typowe targowisko, jakich dziesiątki wyrosły w Warszawie w chwili zmiany ustroju. Wejście na jego teren znajduje się od ulic Radzymińskiej i Kawęczyńskiej. Znajdziemy tu kilkadziesiąt pawilonów i plac targowy do prowadzenia handlu naręcznego. Można się tu zaopatrzyć w artykuły spożywcze, warzywa i owoce, mięso, wędliny, chemię gospodarczą czy kosmetyki. Miejsce to, ani specjalnie urodziwe, ani oryginalne, od lat nie traci na popularności. I wizyta tu w zupełności wystarczy, aby przygotować dzisiejsze danie – lekką (co ważne latem!) i pożywną sałatkę z ciecierzycy, która – najczęściej w formie popularnej na Bliskim Wschodzie pasty hummus – od lat robi u nas zawrotną karierę. Nawet w restauracjach znajdujących się na tak wydawałoby się swojsko-polskich Szmulkach!
foto. Paweł Płaczek
SAŁATKA Z CIECIERZYCY
SKŁADNIKI
puszka ciecierzycy w zalewie (lub ugotowana wcześniej do miękkości i wystudzona)
czerwona cebula lub szalotka
ok. 100 g białego sera typu feta
puszka tuńczyka w oleju
spora garść świeżej mięty
natka pietruszki lub rzodkiewki
sól, świeżo mielony pieprz
PRZYGOTOWANIE
Ciecierzycę odcedzamy z zalewy. Cebulę obieramy i kroimy z cienkie piórka, a miętę i natkę pietruszki lub rzodkiewki siekamy. W misce mieszamy ciecierzycę z cebulą, tuńczykiem i zieleniną. Na koniec dodajemy pokrojony ser, doprawiamy świeżo mielonym pieprzem i odrobiną soli. Do całości można dodać odrobinę oliwy z oliwek lub octu balsamicznego.
Smacznego!
PAWEŁ PŁACZEK
Rocznik '83, po mieczu Ślązak, po kądzieli Litwin, od 16 lat warszawski „słoik". Dziennikarz, autor książki Warszawa da się zjeść i cyklu książeczek kulinarnych Kuchnia wyjątkowych smaków, które rozeszły się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy. Od ośmiu lat prowadzi bloga kulinarnego takemycake.eu. Ma dwie pasje: gotowanie i podróże, które najchętniej łączy w jedną.
foto. Bartosz Maciejewski
powrót