Jedno z najmodniejszych obecnie miejsc na rozrywkowej mapie stolicy jeszcze do niedawna straszyło niczym scenografia do serialowego horroru Stranger Things. Dzisiaj przyjeżdża się tutaj, aby podpatrzeć, co też wymyślili topowi kreatorzy mody, zrobić zakupy w ekskluzywnych butikach oraz, rzecz jasna, sprawić przyjemność swoim kubkom smakowym. I tylko jedno się nie zmieniło – Elektrownia Powiśle, bo o niej dzisiaj będzie mowa, i ponad sto lat temu, kiedy została zbudowana, i w naszych czasach jest symbolem nowoczesności stolicy naszego pięknego kraju. Zacznijmy jednak po kolei...
Choć niektóre europejskie stolice zaczęły korzystać z cudownego wynalazku elektryczności już w połowie XIX wieku, oświetlenie Warszawy jeszcze przez wiele lat opierało się na gazie. Zmiany tego postanowiła się podjąć prywatna niemiecka firma Schuckert i S-ka. Otrzymała ona zgodę władz carskich, rządzących wówczas tą częścią naszego kraju, tyle że wiele nie zdziałała, popadła bowiem w kłopoty finansowe. Rok później jej koncesję przejęło paryskie Towarzystwo Elektryczności w Warszawie, które ulokowało swoją stołeczną centralę na ulicy Foksal 11. Na lokalizację elektrowni wybrano teren na Powiślu, będący pozostałością po dawnym korycie Wisły i w związku z tym nienależący do nikogo. Na początku 1903 roku nastąpiło uroczyste wmurowanie aktu erekcyjnego pod budowę nowej fabryki, a dokładnie 1 września energia elektryczna została dostarczona do pierwszych stołecznych instytucji. Całą elektrownię otwarto uroczyście w grudniu następnego roku. Półtora roku później na ulicach Warszawy zapaliły się pierwsze lampy elektryczne. Do mieszkań prywatnych prąd popłynął dopiero w 1909 roku. W czasie I wojny światowej zarząd nad elektrownią przejęły władze niemieckie, które zdemontowały i wywiozły do swojego kraju znaczną część działających tu nowoczesnych maszyn. Po wojnie co prawda o swoją własność upomnieli się Francuzi, ale ponieważ nie wywiązywali się z umów z władzami miasta, te podały ich do sądu, który przekazał nadzór nad elektrownią Zarządowi Miasta Warszawy.
Warto podkreślić, że fabryka działała zarówno w czasie okresie obrony stolicy w 1939 roku, jak i podczas powstania warszawskiego. Mało tego! Na jej terenie rozwinął się ruch konspiracyjny. Aby zapewnić prąd warszawiakom, pracownicy elektrowni uprawiali sabotaż, bawiąc się w kotka i myszkę z nazistami. W działaniach tych wyróżnił się inżynier Wincenty Szantyr. To dzięki niemu nie doszło do zaplanowanych przez Niemców wyłączeń z zasilania prądem stołecznych arterii. Prąd do domów dostarczano wtedy nielegalnie. Zastępca dowódcy AK na terenie elektrowni, Tadeusz Kahl, opracował wtedy podział godzinowy dostaw prądu dla polskich abonentów: zwykli mieszkańcy otrzymywali go wieczorem, a rzemieślnicy, lekarze i przedstawiciele inne zawodów użyteczności publicznej w ciągu dnia. Ponieważ Niemcy dbali jedynie o to, aby elektryczność docierała tylko do instytucji okupacyjnych oraz zakładów pracujących dla potrzeb Rzeszy, pracownicy Powiśla różnymi fortelami, często z narażeniem życia, kradli prąd także i dla Polaków. Załoga fabryki wykazała się też niezwykłym bohaterstwem w czasie powstania warszawskiego. 1 sierpnia 1944 roku niemal bezbronni pracownicy Powiśla rozbili wyposażony w broń niemiecki oddział okupujący ich zakład. Odnieśli zwycięstwo, które historycy zgodnie uważają za jeden z nielicznych tego dnia powstańczych sukcesów. Nazajutrz załodze elektrowni udało się całkowicie odbić fabrykę z rąk niemieckich. Dzielni pracownicy bronili tego miejsca aż do 5 września, przez cały czas nieprzerwanie zaopatrując Warszawę w prąd. W piwnicach elektrowni urządzono też szpital polowy. I choć ostatecznie obrona elektrowni, tak jak i całe powstanie, zakończyła się klęską, to upór, z jakim walczono o to miejsce, można uznać za jedną z najbardziej jasnych kart w dziejach Warszawy.
Praca Powiśla została wznowiona bezpośrednio po odbiciu stolicy z rąk hitlerowców. Mimo zniszczeń pierwszy generator udało się uruchomić już 25 kwietnia, a pod koniec 1945 roku elektrownia osiągnęła swoją pełną moc 57,3 MW. I pracowała z nią aż do lat 90., kiedy to podjęto decyzję o budowie tunelu Wisłostrady. Początek tej inwestycji stał się zarazem końcem Powiśla. Elektrownia co prawda została wpisana do rejestru zabytków, ale pozostałości po niej szybko zamieniły się w ruinę. Ostatecznie teren ten został sprzedany irlandzkiej spółce deweloperskiej i w lutym 2014 roku mimo protestów (m.in. organizacji kombatanckich) dźwigi przystąpiły do ostatecznego rozwalania tego, co pozostało, i stawiania nowego centrum handlowo-kulinarno-rozrywkowego (otwarto je uroczyście w maju 2020 roku).
Tak oto zniknął z mapy stolicy kolejny symbol powstania warszawskiego. Na szczęście wycofano się choć z pomysłu nadania nowej inwestycji nazwy „Copernicus Square" (nawiązującej do znajdującego się nieopodal Centrum Nauki Kopernik), a nowi włodarze elektrowni chwalą się na swojej stronie, że każdy najdrobniejszy element starej elektrowni potraktowany został z szacunkiem dla jego historycznej wartości oraz że użyli tradycyjnych metod wypalania cegieł, a przedmioty odzyskane z budynków zostały wykorzystane do stworzenia unikatowych dekoracji wnętrz (dodajmy do tego, że od strony ul. Wybrzeże Kościuszkowskie zachował się w całości schron wartowniczo-obserwacyjny z okresu okupacji niemieckiej zbudowany przy bramie do elektrowni). I gdyby jeszcze w miejscu tym powstało choć małe muzeum, w którym można byłoby zapoznać się z historią elektrowni, to uznalibyśmy, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
A w ramach kulinarnego podsumowania dzisiejszej wyprawy po Warszawie złożę hołd pierwszym włodarzom elektrowni, którzy zresztą na wiele lat nadali charakteru temu miejscu – Francuzom i jednemu z ich przysmaków: pasztetowi terrina. Zapewniam Was, że zakochacie się w jego smaku!
foto. Paweł Płaczek
KANAPKI Z DOMOWĄ TERRINĄ Z KURCZAKA
SKŁADNIKI
500 g filetów z kurczaka
100 g drobiowej wątróbki
200 g pieczarek
200 g borowików
50 g masła
2 cebule
2 ząbki czosnku
50 ml brandy
2 jajka
pęczek pietruszki i kolendry
garść pistacji
sól, świeżo mielony pieprz, tymianek
DODATKOWO
ulubiony chleb
3-4 łyżki masła
50 g majonezu
łyżeczka wasabi
świeżo mielony pieprz
kapary
PRZYGOTOWANIE
Terrina: Pieczarki i borowiki podsmażamy na maśle, najlepiej partiami aby grzyby nie puściły zbyt dużo wody. Podobnie podsmażamy wątróbkę. Filety z kurczaka mielimy wraz z przesmażonymi grzybami, wątróbką i cebulą. Do zmielonego mięsa dodajemy jajka, posiekaną natkę pietruszki i kolendrę, posiekane pistacje, przeciśnięty przez praskę czosnek, brandy, doprawiamy solą, świeżo mielonym pieprzem i tymiankiem. Dokładnie wyrabiamy. Przekładamy do foremki (na przykład do wysmarowanej tłuszczem keksówki), dociskamy i pieczemy ok. 60 minut w temperaturze 180°C. Studzimy i kroimy na dosyć grube plastry.
Majonez mieszamy z wasabi, doprawiamy solą i pieprzem. Pieczywo podsmażamy na maśle na złoty kolor. Terrinę podajemy z chrupiącym pieczywem, majonezem wasabi i kaparami.
Smacznego!
PAWEŁ PŁACZEK
Rocznik '83, po mieczu Ślązak, po kądzieli Litwin, od 16 lat warszawski „słoik". Dziennikarz, autor książki Warszawa da się zjeść i cyklu książeczek kulinarnych Kuchnia wyjątkowych smaków, które rozeszły się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy. Od ośmiu lat prowadzi bloga kulinarnego takemycake.eu. Ma dwie pasje: gotowanie i podróże, które najchętniej łączy w jedną.
foto. Bartosz Maciejewski
powrót